AcyMailing Module

Reklama

Patroni medialni

Reklama

Sponsorzy

Polecamy

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Zapraszamy na pokazy filmów w ramach EL TORO

8 lutego (środa) godz. 20.20  Flamenco, flamenco reż. Carlom Saura, prod. Hiszpania, 2010, 100’
fragment recenzji „Z wizytą w Andaluzji” Doroty Kostrzewy portal Filmweb.pl
Taki muzyczny analfabeta, jak ja, nie powinien podejmować się oceniania kompozycji w filmie Carlosa Saury, ani nawet ich wykonania. Jedyne, co mogę zrobić, to opisać "Flamenco, flamenco" z perspektywy prostego człowieka, który nęcony obietnicą podróży w "uwodzący świat kultury flamenco", oczekuje co najmniej klimatycznej historii zagłębionej w dźwiękach typowych dla andaluzyjskiego folkloru.

 

To trzeba zaznaczyć już na samym początku – w filmie Saury nie ma żadnej fabuły. Jeśli reżyser opowiedział w nim jakąkolwiek historię, zrobił to wyłącznie za pomocą muzyki, tańca i obrazu. "Flamenco, flamenco" to zbiór utworów odgrywanych jeden po drugim. Niemal wszystkie są bardzo proste (śpiew do rytmu wybijanego rękoma albo butami na obcasach), a przy tym emocjonujące i ekspresyjne. Przeważają w nich rzewne opowieści o miłości z nawiązaniami do przyrody, np.: "Sevilla i Jerez są ósmym cudem świata w ogrodzie moich marzeń", "Zapomnieć cię i nie pragnąć?! Niech lepiej ziemia mnie pochłonie, niech ziemia mnie pochłonie" albo "Gdy śpisz sama, twarz piękniejszą masz od brzasku". Tancerki wykonujące tradycyjne tańce są najpiękniejszym elementem utrwalonego przez Saurę spektaklu – wyglądają, jakby były niesione przez muzykę, jakby ich ciało poruszane było przez wygrywane w tle dźwięki. I nie mogę nie dodać, że gdyby nie one, "Flamenco, flamenco" byłoby równie wciągające, co oglądanie Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.
Na osobach znających się na rzeczy takie nazwiska jak Paco de Lucia, Manolo Sanlúcar czy Tomatito y José Mercé, muszą robić wrażenie i to zdecydowanie do nich kierowany jest film. Pozostali, którzy wybiorą "Flamenco, flamenco" z kinowego repertuaru z czystej ciekawości, raczej nie odkryją za sprawą twórcy "Fados" swojej nowej pasji. Saura przygotował  elitarny pokaz dla zaangażowanych miłośników hiszpańskich rytmów i właśnie w takich kategoriach należy jego najnowszy film odbierać. Choć piękny, zdecydowanie nie dla wszystkich.

 

9 lutego (czwartek) godz. 20.20 Przerwane objęcia /Los abrazos rotos/ Reż. Pablo Almodóvar, prod. Hiszpania, 2009, 128’
fragment recenzji „Ból spełnionych życzeń” Marcina Pietrzyka z portalu Filmweb.pl
W jednej z pierwszych scen filmu główny bohater, Mateo Blanco, wspomina, jak to zawsze pragnął być kimś innym i dlatego stworzył swoje alter ego – Harry'ego Caine'a. Teraz jego pragnienie się spełniło i jest Harrym. Nie wziął jednak pod uwagę efektów ubocznych: Harry, w przeciwieństwie do Mateo, jest ślepcem. I o tym właśnie są "Przerwane objęcia": o bólu, jaki niesie ze sobą spełnione życzenie.
Tych spełnionych życzeń jest w filmie oczywiście znacznie więcej. Mateo, reżyser wyrastający na prawdziwą gwiazdę kina, zamierza zrealizować ambitną komedię i rzeczywiście film powstanie, choć nie taki, jak sobie to zaplanował. Poznał też piękną kobietę – Lenę – którą zapragnął mieć i oczywiście udało mu się, lecz zapłacił za to wysoką cenę bólu. Lena chciała być aktorką i tak też się stało. Jej życiowym osiągnięciem była rola nałożnicy bogatego biznesmena. Ten pragnął Leny ponad wszystko i zdobył ją tylko po to, by poczuć rozdzierające cierpienie wywołane zazdrością i zdradą.
Można zatem rzec, że Almodóvar w "Przerwanych objęciach" wybrał się na spacer po drugiej stronie lustra swojej twórczości. Wszystko tu jest niby takie samo jak w poprzednich filmach, a jednak zupełnie inne. Almodóvar rzadko dotąd spełniał bowiem życzenia swoich bohaterów. Wręcz przeciwnie, jego postaci definiowane były przez pragnienia nie do zaspokojenia. Zresztą zaspokojenie nigdy tak naprawdę nie było istotne, skoro z definicji nie jest możliwe. Nie był nawet ważny obiekt pożądania – był on jedynie potrzebny jako pretekst do wzbudzenia uczucia. Dla Almodóvara liczyło się tylko to, by owo pożądanie poczuć.
Tak było jednak 20 lat temu, kiedy kręcił "Prawo pożądania" i w wielu kolejnych filmach. Teraz jednak Almodóvar jest już panem statecznym, powoli robiącym rozrachunek z tego, co dokonał i co przeżył. Tu już nie ma mowy o niezaspokojonych pragnieniach. Te albo przepadły, albo zostały spełnione. Co zatem pozostaje? Nic, pustka, ślepota... i ból. To ostatnie nie ulega zmianie. Jeśli uznać, że Mateo/Harry to alter ego Almodóvara, otrzymujemy gorzkie wyznanie człowieka, który zdaje sobie sprawę z tego, że jest już ślepy, że żar jego namiętność wygasł. Jednak reżyser pozwala sobie na optymizm. Jest bowiem jedna pasja, która wciąż trwa, wciąż żyje –  to owa 'pasión' ze "Złego wychowania" – twórcza energia i miłość do kina. Nawet ślepy musi dalej kręcić kino. Jest to dość gorzki optymizm oparty na sile obsesji. Ale przecież to Almodóvar, więc czy mogłoby być inaczej?
"Przerwane objęcia" bardziej niż którykolwiek z obrazów Almodóvara nakręconych w tym stuleciu przypomina jego stare filmy. Nie jest może już tak drapieżny, jego bohaterowie są o wiele bardziej 'normalni' niż postaci "Kiki" czy "Pośród ciemności", ale też porzucił tę ostentacyjną pieczołowitość formy, której punktem kulminacyjnym było właśnie "Złe wychowanie". Tym razem postawił na prostotę, nasączył fabułę ukochanym melodramatem i przyozdobił cytatami ze swojej twórczości. Całości wyjątkowego charakteru dodaje obecność dawno niewidzianych u Almodóvara aktorek, w tym Rossy de Palmy. Jednak reżysera z dawnych lat 'czuć' tak naprawdę jedynie we wstawkach z filmu w filmie. W samych "Przerwanych objęciach" Hiszpan czasami schodzi na drugi plan, kryjąc się całkowicie w cieniu wybranej konwencji filmu noir. Potęguje to tylko wrażenie wycofania się artysty, który nic więcej osiągnąć już nie może. Zwiększa też efekt końcowego wyznania, że obsesja tworzenia może chwilowo osłabnąć, lecz prawdziwie nigdy nie zgaśnie. W ten sposób najnowszy obraz hiszpańskiego mistrza to fantastyczna przypowieść o paradoksie niespełnionego spełnienia.

10 lutego (piątek) godz. 20.20 GranatowyPrawieCzarny /Azuloscurocasinegro Reż. Daniel Sánchez Arévalo, prod. Hiszpania, 2006, 105’
Fragment recenzji „Życie tak jakby” Aleksandry Salwa z portalu Filmweb.pl
"GranatowyPrawieCzarny" to interesujący obraz trudnego wchodzenia w dorosłość grupy młodych Hiszpanów. Głównym bohaterem jest tu Jorge, chcący porzucić pracę dozorcy i żyć na własny rachunek. Na wieść o tych planach, jego ojciec dostaje udaru i odtąd wymaga stałej opieki. Przez 7 lat Jorge pielęgnuje go i odkłada marzenia na półkę. Jedyne chwile relaksu to rozmowy z kumplem Israelem, który z dachu budynku podgląda i fotografuje sąsiadów. Jorge jest jedynym opiekunem ojca, bo jego brat Antonio odsiaduje akurat wyrok w lokalnym więzieniu. Tu poznaje Paulę, która nawiązuje romans z Antonio w celach czysto prokreacyjnych. Jest jeszcze Natalia, sąsiadka i dawna dziewczyna Jorge'go. Skończyła farmację, pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny i stoi na progu obiecującej kariery zawodowej. Gdy Natalia wraca z zagranicznego stypendium, trudno jest jej się porozumieć z Jorge, który stawia się już na pozycji życiowego nieudacznika. Przypomina trochę ducha, jego życie zawodowe składa się ze sprzątania po innych, w prywatnym tylko spełnia prośby i oczekiwania innych. Nie odmawia nawet wtedy, gdy brat prosi go o zapłodnienie Pauli.
Filmowi bohaterowie są do siebie bardzo podobni. Żadne z nich nie żyje tak, jakby tego chciało. Nie tylko Paula i Antonio, których ograniczają kraty i więzienne mury. Również Jorge, Natalia i Israel są uwięzieni, być może nawet silniej niż skazańcy, bo tkwią w narzuconych im z góry rolach społecznych i nie mogą się od nich uwolnić. Reżyser pokazuje tu między innymi jak nieco już przestarzały kult machismo obciąża bohaterów.
Ale też to ograniczenie jest po części ich wyborem, bo przymykają oczy na rzeczywistość, pogrążając się w marzeniach, żalach lub obsesjach. Jak Israel szpiegujący masażystę, wykonującego usługi znajdujące się poza oficjalnym cennikiem. Gdy któregoś dnia zauważa, że jednym ze stałych klientów salonu fizycznych przyjemności jest jego własny ojciec, długo nie umie się skonfrontować i pogodzić z tą sytuacją. Woli dać upust złości potajemnie szantażując ojca.
Rzeczywistość trudno bohaterom filmu tu dostrzec i odróżnić od własnych fantazji, tak jak kolor ciemnogranatowy od czarnego. Barwne niuanse dostrzega za to reżyser, który bawi się odcieniami niebieskiego, starannie układając je w kolejnych kadrach filmu. Z tą pieczołowitością ciekawie kontrastuje nieco pośpieszna praca kamery. Arevalo osiąga efekt chaosu, na którym zdaje się całkowicie panować. Inaczej jest w przypadku jego bohaterów. Jednak i im reżyser daje nadzieje, bo gdy ostatecznie konfrontują się z rzeczywistością, mogą już zacząć żyć tak, jak tego chcą.