MOK
 MOK
 szukaj
 menu
 newsletter
 wizyty
ogółem:2201406
dzisiaj:142
wczoraj:523
 polecamy
 Korespondencja Sztuk wg Zbigniewa Barana
"W pępku Świata" Tadeusza Brzozowskiego, niesłychanie prawdziwe kłamstwo sztuki - Wawrzyniec Brzozowski
Kiedy Zbyszek Baran zaproponował mi, bym w ramach nowotarskich spotkań opowiedział o moim ojcu Tadeuszu Brzozowskim, mając przede wszystkim na uwadze wpływy innych dziedzin sztuki na jego twórczość, nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. Wzajemne oddziaływanie sztuk na siebie, kwestia wpływów, jakim ulega artysta - to ogromnie śliski temat, niczego tu nie można być pewnym. Poza tym artyści z założenia mają skomplikowaną naturę; bywa też, iż świadomie zacierają ślady. Problemy z gatunku: "Co myślał poeta, pisząc: <>" to wcale nie są prześmiewcze pytania - to są bardzo poważne pytania, na które tak naprawdę nie sposób znaleźć odpowiedzi. A do tego wszystkiego - choć spotkaniu miała towarzyszyć mini-wystawka kilku rysunków i jednego obrazu TB, którymi mogłem się podeprzeć - tak długie gadanie musiałoby być nudne.

Aż nagle uświadomiłem sobie, że przecież o wiele lepiej i sugestywniej niż potrafiłbym to zrobić, zrobił to już Andrzej Papuziński w filmie poświęconym memu ojcu. Tak więc clou wieczoru, po krótkim wprowadzeniu Zbyszka i moim wstępie, stanowiła projekcją "Brzucha", po której odbyła się całkiem interesująca dyskusja. Poniższy tekst, napisany po kilku miesiącach, to po prostu luźny zbiór refleksji i komentarzy, traktujących o problemach, jakie wówczas zostały poruszone i na jakie wspólnie szukaliśmy odpowiedzi.

A tytułowy paradoks wygłosił TB w jednym z wywiadów.

***


Z początkiem lat siedemdziesiątych na dorocznym zakopiańskim Przeglądzie Filmów o Sztuce (a była to wówczas naprawdę znacząca impreza) Grand Prix zdobył obraz Andrzeja Papuzińskiego "Bykowi chwała". Dzieł na tym filmie prawie wcale nie było widać, a Byk-Starowiejski wyczyniał różne dziwne rzeczy. Był to pierwszy polski film nie tyle o dziełach i ich twórcy, ile o pasjach artysty, o sekretnych źródłach jego działań. Był próbą odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że jego sztuka jest taka właśnie, jaka jest. Film wzbudził niezwykle mocne kontrowersje i zażarte spory - chodziło o to, na ile reżyser filmu o sztuce (dokumentalista przecież...) ma prawo manipulować - by tak rzec - "obrazem obrazu", a do tego jeszcze czynić z artysty komedianta. Znakomitej większości licznie tam zgromadzonych artystów-plastyków nieszczególnie się to podobało. Tato bronił Papuzińskiego - powiedział wówczas mniej więcej tak: "Wszyscy wiemy, jak bardzo do życia potrzebna jest książka telefoniczna, ale gdybyśmy mieli do czytania tylko książki telefoniczne.... To po prostu jest film artysty o artyście".

Dwa, a może trzy lata później, pod koniec roku 1974, w Muzeum Narodowym w Poznaniu otwarto retrospektywę TB, na której - był to warunek, jaki postawił - wystawiono praktycznie wszystkie jego obrazy i rysunki, znajdujące się w Polsce, czyli około dwóch trzecich jego twórczości.

Istnieje - niestety niekompletny i zniekształcony - magnetofonowy zapis rozmowy, jaką w czasie kilkugodzinnej wędrówki przez wystawę (zgromadzono tam ponad 130 obrazów, nie licząc rysunków) przeprowadził z TB Andrzej Papuziński, który zaczynał przygotowania do filmu. (Podczas nowotarskiego wieczoru można było wysłuchać kilkuminutowego fragmentu tamtego nagrania).

Tato komentuje obrazy, opowiada o swoim życiu, o fascynacjach sztuką, literaturą, teatrem i filmem - jest też coś o muzyce. Papuziński zadaje podchwytliwe pytania; razem szukają mniej czy bardziej bezpośrednich wpływów - żródeł owej sztuki. Często odnosi się wrażenie, jakby TB dopiero wówczas dostrzegał pewne rzeczy, które niegdyś na niego oddziałały.

Półgodzinny film powstawał przez nieomal sześć lat, a "Bykowi chwała" okazała się przy nim niewinną wprawką. Nosi tytuł "Brzuch". Tato gra samego siebie w fantasmagorycznej chwilami opowieści o częściowo prawdziwych, częściowo urojonych przypadkach swego życia. Wedle Papuzińskiego to one stały się główną przyczyną, iż to, co TB tworzy, jest takie, jakie jest.

Tytułowy "Brzuch" można odczytywać dwojako. W pewnym momencie TB - Jonasz i rozbitek - ląduje w wypełnionym najrozmaitszymi rekwizytami brzuchu wieloryba; jest tam nawet działający telewizor, dzięki któremu dowiaduje się, co mu się właściwie przydarzyło. Zostaje jakby połknięty przez Âwiat, w którym zresztą natychmiast całkiem wygodnie się mości. Ale chodzi też - a może przede wszystkim - o "brzuch" artysty, wypełniony jego wiedzą i emocjami, jego wiarą i zwątpieniem, przeżyciami i marzeniami. W jednym z wywiadów TB powiedział:"Staram się malować brzuchem". A w owym "brzuchu" mieszczą się przecież i doznania z dziedziny innych sztuk. Zarówno te wielkie spotkania z arcydziełami, które pozostawiają ślad na całe życie, jak i te małe, codzienne, doraźne, towarzyszące procesowi tworzenia - jakaś melodia w radiu, wczorajszy film, kilka zdań z czytanej właśnie książki. Artysta (a w jakimś stopniu zapewne każdy) jest jednocześnie Jonaszem i wielorybem, który karmi się wszystkim, co go otacza.

Ale czego w obrazie jest więcej - śladów wzniosłych przeżyć czy bólu zębów? Co łatwiej jest wytropić? Czy w ogóle da się znaleźć odpowiedź na takie pytania? Można oczywiście próbować, ale zazwyczaj - jestem o tym przekonany - są to złudne tropy. Tato w tamtej rozmowie z Andrzejem Papuzińskim powiedział, że najbardziej chyba radosne i kolorowe obrazy namalował po śmierci swych rodziców (pamiętam, jak bardzo był wtedy przygnębiony) i że nie ma pojęcia, dlaczego tak się stało.

***


Proces malowania (dotyczy to zresztą każdego dzieła jakiejkolwiek sztuki) jest zawsze w jakimś stopniu sprzężeniem zwrotnym - dyskursem artysty z obrazem. W przypadku TB było to szczególnie widoczne. Nigdy nie rysował żadnych koncepcyjnych szkiców - dany był jedynie format i ogólna tonacja (to znaczące, iż zwykliśmy mówić o tonach koloru i barwach dźwięku). Przy małych obrazkach wyglądało to trochę inaczej, ale duże formaty powstawały zawsze w ten sposób, że na leżące, zagruntowane na biało płótno ojciec wylewał jednym gestem nieco rozwodnionego pigmentu, po czym, poruszając delikatnie obrazem in statu nascendi, sterował powstawaniem delikatnej barwnej plamy, której obrzeża natychmiast obmalowywał szerokim pędzlem. Początek obrazu był więc w jakimś stopniu "taszystowski", przypadkowy. Owa plama wyznaczała dominującą w obrazie formę - niekiedy trudno ją dostrzec, ukryta bowiem bywa pod narosłą później pajęczyną kolejnych warstw farby. A potem "rozmowa" z obrazem stawała się coraz bardziej intensywna - formy nabierały ciała, wzrastał stopień komplikacji, ślady pędzla stawały się coraz drobniejsze. W miarę upływu czasu obraz powstawał coraz wolniej - czym bardziej precyzyjne padały pytania w rozmowie pomiędzy malarzem a obrazem, tym bardziej odpowiedzi stawały się jakby niepewne.

Kilka razy zdarzyło mi się być świadkiem, jak tato, zastygły w bezruchu, wpatrywał się przez kwadrans albo i więcej w skończony niemal obraz, a potem nagle, niczym tygrys, rzucał się w jego kierunku, by dodać maleńką, ledwie widoczną plamkę. Kiedyś, w czasach, gdy studiowałem historię sztuki, zrobiliśmy z Andrzejem Starmachem pewien eksperyment: domalowaliśmy maleńką kropkę w "ochronnym" kolorze na nieomal skończonym obrazie, który miał prawie dwa metry wysokości - i była to pierwsza rzecz, jaką następnego dnia zauważył tato.

Kończył malować wtedy, kiedy naprawdę nic już sobie wzajemnie z obrazem nie mieli do powiedzenia. Zapewne nie zawsze udawało się wyczuć ów idealny moment - czasem padało kilka kwestii za dużo, czasem pozostawały niedopowiedzenia.

***


W czołówce "Brzucha" pojawia się napis: "[Kto? co? - nie pamiętam...] ...przedstawia Tadeusza Brzozowskiego jako Tadeusza Brzozowskiego...".

Z wszelkich sposobów ekspresji, które zwykło uważać się za sztuki, najbliższe było mu (poza, oczywiście, sztukami, które zwą się piękne) z całą pewnością aktorstwo. Sprawdził się przecież jako aktor - podobno rzeczywiście świetny - okupacyjnego Teatru Kantora. Mówił mi, że tuż po wojnie poważnie się zastanawiał, czy aby nie pozostać przy teatrze. Wybrał sztukę, ale czy naprawdę porzucił przy tym teatr? Nie chodzi o tych kilka, skądinąd istotnych, realizacji scenograficznych. Rzecz w tym, że to co robił, to swego rodzaju statyczny teatr, w którym akcja sztuk dzieje się w wyobraźni. Dotyczy to wielu artystów, ale myślę, że u TB odnaleźć można szczególnie wiele teatralnych chwytów. A poza tym w jego sztuce i w nim samym (tego się nie da opisać, ale to się czuje) zawsze było choć troszkę kapłana-błazna - a jest to przecież archetyp aktora.

***


Literatura piękna. Wciąż brakowało mu czasu na czytanie, choć w domu zawsze kusiło mnóstwo nowych książek, a u wezgłowia jego łóżka leżało ich co najmniej kilka. Były to zazwyczaj traktaty o sztuce, literaturze, filozofii i teologii czy też popularnonaukowe dzieła w rodzaju Ditfurtha; dość często zdarzał się tomik wierszy. Pojawiały się jakieś powieści - pamiętam "Króla Obojga Sycylii" Kuśniewicza, coś Grahama Greena, "Człowieka bez właściwości" Musila, książki pisane przez przyjaciół... Ale w czasach, które obejmuje moja pamięć, bardzo rzadko udawało mi się przyłapać tatę na czytaniu beletrystyki. Spytałem go kiedyś, czy jej nie lubi. Odparł, że owszem, bardzo - ale nie ma na nią czasu. Klasykę zaliczył pewnie, zanim przyszedłem na świat, ale nierzadko zabierał głos na temat nowości - wynika z tego, że jakoś (może w podróży? - w końcu co miesiąc jeśdził przynajmniej raz do Poznania) musiał jednak znajdować czas na czytanie.

Chyba nie transponował świadomie literatury w obraz. Ale ona tam była: Ostatnio mój przyjaciel Tomasz Gluziński, którego poezję sobie wysoko cenię, zwrócił mi uwagę, że obraz ten jest właściwie na inną materię przełożonym poetyckim obrazem Stanisława Grochowiaka. Poczułem się pewniej na ziemi, w konkretnym czasie, konkretnie czując swój kościec... - powiedział w pewnym wywiadzie.

Jednakże w przypadku TB, prócz nieokreślonych, pośrednich związków ze sztuką pióra, można też mówić o związkach bezpośrednich, czy nawet o literaturze sensu stricto.

Chodzi o tytuły. Nie tyle o prawie zawsze jednowyrazowe tytuły obrazów, które, choć z reguły niecodzienne, oddzielnie tracą na swej sile - ile o złożone, przewrotne, wymyślnie pokrętne podpisy rysunków. Oderwane od swych wizualnych desygnatów, zazwyczaj nie przestają istnieć, same w sobie są bowiem dziełem, tyle że literackim - potrafią uruchomić wyobraźnię, która buduje wokół nich obraz albo i rodzaj przypowiastki. Nawiasem mówiąc (i wcale nie przesadzam), prawie równie trudno je dobrze podrobić, jak rysunki: ¸Łka kat, Zaprzaniec chrząka chyłkiem, Chichot sprzedawczyka trwa,Purbuaru fetor, Co knują pomywaczki, Zwłoka w fochach, Solitera graf nie kocha, Szantrapa syczy - wszak wabi, Rakarz cmoka, Pohaniec charczy chciwie...

Są świadectwem niezwykłej wrażliwości na materię słowa, często też opisują dświęki, jakie wydaje ich bohater - a więc muzyczność... Prawie zawsze zresztą najpierw był tytuł, a potem rysunek - rysunek więc ilustrował w jakimś stopniu brzmienie frazy, którą TB rysując, miał zapewne w uszach. Może nawet niekiedy powtarzał ją niczym rodzaj mantry? Kto to wie? Nigdy się już tego nie dowiemy...

***


Kiedy malował, lubił słuchać muzyki; najwięcej chyba barokowej - Bach, Telleman, Haendel, Haydn, Mozart, a poza tym Beethoven, Szymanowski, Penderecki... Może doskonałość struktury bachowskich kompozycji wpływała w jakiś sposób na "uporządkowanie" kompozycji jego obrazów, a przynajmniej ich fragmentów? Ale z drugiej strony słuchał też wtedy płyt z kompozycjami Lutosławskiego, i to aleatorycznymi... Âlepa uliczka...

Jest jednak pewne dzieło, które z całą pewnością zawiera wiele śladów muzyki. Przez kilka tygodni wakacji roku 1974 tato przebywał wraz z moim młodszym bratem Joachimem w pałacu w Rogalinie, gdzie na zamówienie Muzeum Narodowego w Poznaniu malował ogromny, wówczas największy ze swych obrazów - Hycladę. Były to tygodnie szczęśliwe, a największą dlań atrakcję stanowiło Collegium Musicorum Posnaniensium , znakomity zespół muzyki dawnej, który ćwiczył wówczas obok - Tato wciąż o tym mówił po powrocie do Zakopanego.

Stwierdził kiedyś: Kiedy maluję, wszystko od początku do końca jest procesem. Zawsze na początku "wciągam się" w istotne napięcie, zależy mi na tym, aby trwało do końca. Od zarania też istnieje tytuł, który dźwięczy i brzmi. Właściwie to wszystko jest muzyką, i tytuł, i całe moje malarstwo. Buduję obraz tak, jak gdybym komponował utwór muzyczny. Ale to nie polega na tym, że ja słyszę jakąś konkretną muzykę - we mnie jest coś, co nazwałbym jej bezdźwięcznym zapisem.

***


I wreszcie to, co TB sam o sobie, o genezie swej twórczości, napisał w roku 1967, odpowiadając na ankietę "Miesięcznika Literackiego":

Chyba zawsze w moim malarstwie ulegałem ciśnieniom wprost lub pośrednio, niekiedy bardzo odległym tego, co było czasem na powierzchni, częściej głębiej, niekiedy bardzo głęboko zawarte w różnych zjawiskach kulturowych, jakże odległych od tego, co nazywamy plastyką. Nie wiem, czy ciśnienie to było równe temu, co przynosiło mi życie, co dzień inne, gdzie nawet okresy monotonii okazywały się pełne wielorakich, choć może tylko złudnych komplikacji.

Najmniej, mówiąc o zjawiskach kulturowych, wpłynęły na moje malarstwo teorie naukowe.

Będąc świadomy swej niezdarności i niezaradności w tych dziedzinach, instynktownie broniłem się przed jedynie możliwą w tych warunkach, naiwną transpozycją myśli naukowej w malarstwo. Podobnie traktowałem pokusy transpozycji takich czy innych postaw filozoficznych.

Bałbym się jednak zaprzeczyć, że mimo kłamliwie świadomego oporu, nie można odnaleźć w tym co robię śladu, a może i wielu śladów tych ścieżek ludzkiej myśli, które krążą, niekiedy bardzo blisko, wokół Pascala. Zapewne film, zwielokrotniający ostro intensywność obrazu życia, najczęściej formował moje malarstwo.

Nie umiem powiedzieć jak, ale wiem (tu przykład), że mój obraz "Gefreiter" jest echem "Tronu we krwi" Kurosawy.

Całe moje malarstwo było i jest piętnowane literaturą i muzyką. Mógłbym pokazać obraz z roku 1945 inspirowany budową jednego z opusów Panufnika. Nieporadność realizacji nie przeszkadzała intencji klarownie sprecyzowanej.

Przykłady przytoczone przypominają rysunek anatomiczny. Są blade i uproszczone.

Nie stać mnie jednak na przeprowadzenie wszechstronnej analizy, unaoczniającej "krwiobieg" mej własnej pracy. Analizy ukazującej możliwe wpływy i inspiracje.

Stwierdzam raz jeszcze - jest ich dużo. O wiele za dużo, by moja świadomość mogła je przychwycić i sklasyfikować.

Równie niemożliwe jest dla mnie pochwycenie i sklasyfikowanie wszystkich zjawisk plastycznych świata współczesnego.

Czuję się bezradny.
Więc jak prorokować ?
I po co ?


Wawrzyniec Brzozowski
Kraków, lipiec 2004

* Tytuł "W pępku świata" wzięty z obrazów artysty, podtytuł od autora szkicu, wykorzystany jako hasło spotkania w lutym 2004r.